Początkowo miał to być wypad na Granaty, ale po tym jak
wysiedliśmy z autokaru w Zakopanym podjęliśmy decyzję (pomysł Oli - bardzo
słuszny z resztą), że skierujemy się w Tatry Zachodnie - na Starobociański
lub Wołowiec. Wygrała opcja druga, ponieważ na Starobociański brakłoby
nam czasu, dlatego że wycieczka była z zamysłu jednodniowa.
Po krótkiej podróży i opłaceniu haraczu Pani Busikarce byliśmy w Chochołowskiej
i początkowo asfaltem a później kamienistą drogą podążaliśmy do schroniska.
Po drodze to mijaliśmy się, to znowu nas wyprzedzała tandetna imitacja
ciuchci z wagonami, którą to ciuchcią był po prostu traktor po face liftingu
rodem z PKP... Strasznie kopcił zresztą, a tu przecież Tatrzański Park
Narodowy, dziewicza przyroda i te sprawy...
No nic, wyprzedzając stada turystów około 11:30 dotarliśmy do schroniska
na Chochołowskiej (nareszcie śniadanie!). Po krótkim popasie i małej kawce,
którą podała Pani Ola mogliśmy ruszyć dalej. Początkowo lasem, potem miedzy
kosówką i halami (piętra roślinności w Tatrach każdy wie!) dotarliśmy
na przełęcz tuz przed szczytem, po słowackiej stronie widać było sterczące
i obstrzępione granie Rohaczy oraz Tri Kopy, po stronie polskiej jesienno-kolorowe
"górki" okalające Dolinę Chochołowską, czerwone wierchy i Giewont,
a w dali Świnicę. Po kilkunastu minutach byliśmy na szczycie, a stamtąd,
wiadomo, lepszy widok, bo to w końcu szczyt a nie przełęcz! Na szczycie
było centrum telefonicznie - wszyscy złapali za komórki, wiadomo, dobry
zasięg! Trzasnęliśmy kilka fotek, zjedliśmy chyba ze dwie czekolady i
wypiliśmy, i tu się zdziwicie, termos zwykłej herbaty (naprawdę). Powrót
odbywał się inną drogą, podążaliśmy grzbietem przez szczyt Rakoń aż do
Grzesia. Ponieważ Maciek i Ola oraz zupełnie przypadkowo spotkane dziewczyny
chcieli mieć zdjęcie "na Grzesiu", więc Grześ Brzoza był przez
pewien czas ławką... Trochę skomplikowane, ale tak to było! Z Grzesia
prawie zbiegliśmy i zostawiając schronisko po prawej ruszyliśmy w dół
doliny do przystanku busików. W centrum Zakopanego byliśmy tuż po 19,
więc musieliśmy poczekać prawie godzinę na "Szwagropola". Do
Krakowa wróciliśmy około 22.
Jeszcze jedno - jeśli ktoś szukał odpowiedzi na pytanie: "po co kobieta
w górach?" to odpowiedz znajdziecie na ostatnim zdjęciu naszego fotoreportażu
;-)
Maciek,
Grzesiek i pani Ola
|