PRZYGOTOWANIA
Pomysł wyprawy na Svalbard zrodził się w bliżej nieokreślonych okolicznościach
na początku roku 1999.
Po krótkim namyśle (10 - 15 sec) do koncepcji zapalił się kolega z sekcji
- Kanicki (szlachecka wersja nazwiska) - mapa na stół - logistyka, wydzwanianie
do ewentualnych sponsorów, porównanie własnych zasobów sprzętowych z minimalnymi
wypadało ewidentnie na nasza niekorzyść ale nie poddawliśmy się ("My
się nie damy!!!")
OPIS WYPRAWY
Wystartowaliśmy jakoś na początku sierpnia, z Polski promem dostaliśmy
się do Szwecji, potem autostop do Oslo - odwiedziny znajomych, i stop
na Północ, generalnie na stopa w Norwegii nie narzekam, za to (moim zdaniem)
dużo gorzej jest w Szwecji.
Spotkaliśmy się w Tromso na lotnisku (najłatwiej o stopa w pojedynkę)
chwila gadania, prze-pakowania (tolerują dość duży nadbagaż - Braathens)
chwila lotu z niezłymi widoczkami, no i 5 kilosów od lotniska do centrum
w zupełnie innym świecie - czuć, że coś się zmieniło przyroda jakaś inna,
wiatr też (drzew nie ma), amerykańscy turyści biorą taksówkę - ale my
jesteśmy młodzi i zdrowi - no i kasy nie za wiele.
Wogle w drodze na Svalbard (najpierw stop do Tromso, samolot, formalności)
nie spałem przez 3,5 doby; odespanie tego zajęło mi 18 godzin (z rzędu).
Myślę, że to wszystko przez słońce pozwalające na czytanie książki o 2-giej
w nocy (choć nie wiem czy słówko 'noc' jest tu na miejscu?). Potem odprawa
u Governora - trzeba było "świecić oczami" za nasze poliski
z Allianza, no ale jakoś wybrnęliśmy...
Poza osadą od razu da się zauważyć 100% naturę - przez 3 tygodnie nie
widzieliśmy ani jednego człowieka, a w niezłe zdumienie wprawił nas widok
odciśniętego w błocie buta.
Panowała tam (nie zawsze ale dość często) niemalże absolutna cisza, z
drugiej strony: huk lodowcowych potoków robił wrażenie. Pogodę mięliśmy
różną - od idealnej po white-out swego rodzaju - mgła, mżawka i wszystko
dookoła takie samo, na dodatek podczas jednego z takich dni(?) spotkała
nas dość dziwna sytuacja - wszystkie trzy kompasy pokazywały odmienne
kierunki (GPS by się przydał) a mapy mieliśmy w skali 1:200000.
Zależnie od wysokości i odległości od morza wędrowaliśmy w temp +10°C
i po kamienistych korytach byłych rzek, wilgotnych dolinach lub kamienistej
i niekończącej się morenie lub po lodowcach, raz płaskch i szło się jak
po autostradzie lub na maxa poprzecinanych szczelinami bądź potoczkami
w temp. -10C +wiatr, najdotkliwsze były większe potoczki które pokonywaliśmy
(setkami) albo metodą stepping stones - w odpowiednim miejscu wrzucaliśmy
co większe nadające się do dźwignięcia kamole i po nich docieraliśmy na
drugi brzeg albo chodziliśmy w tą i z powrotem wyszukując przewężeń które
da się przeskoczyć (patrz fotki).
Do Longyearbyen wróciliśmy kilkunastogodzinnym marszem - Kanickiemu było
pilno na samolot - jakiś egzamin miał, a ja z Rafałem poczekaliśmy na
następny...
Prysznic
w jednym z hoteli kosztował jakieś 25NOK więc w sumie raz na 3 tygodnie
można odżałować - o stopa później łatwiej
INFORMACJE OGÓLNE:
na Spitzbergen można się dostać samolotem lub łodzią, biwakować można
na terenie całego Spitzbergenu, każdą wyprawę należy zgłosić u gubernatora
(opis trasy, sprzęt, doświadczenie, ubezpieczenie!). Obowiązkowe jest
posiadanie broni palnej (niedźwiedzie) - można ją wypożyczyć na miejscu
(350NOK za tydzień + 6NOK kaucji za każdy nabój, 1NOK = 0,45PLZ).
TRANSPORT:
Na Spitsbergen dostaliśmy się w sposób następujący:
odcinek Kraków - Świnoujście: PKP (na legitkę studencką wyszło po jakieś
15-20zł)
Świnoujście - Malmo: prom, (patentem za 100 SEK)
Malmo - Tromso: autostop, (darmocha - postój w Oslo - wizyta u znajomych)
Tromso - Longyearbyen: samolot (jakieś 550zł) - bilet w dwie strony
CZAS:
Byliśmy tam w sierpniu - tam jeszcze lato (ciepło i widno) ale już z lodowców
tyle wody nie płynie i krosowanie rzeczek jest łatwiejsze - choć nie wszystkich
;-)
FORMALNOŚCI:
Załatwienie formalności sprowadza się do wypełnienia formularza odnośnie
ilości uczestników, danych personalnych, trasy wyprawy, czasu powrotu,
doświadczenia i posiadanego sprzętu; należy też przedstawić potwierdzenie
wykupienia ubezpieczenia pokrywającego koszty ewentualnej akcji ratunkowe.
Władze respektują też wpłacenie kaucji (ale to jakieś kosmiczne pieniądze).
BROŃ:
Na miejscu można wypożyczyć broń - nie jest to drogie (), w kraju przeszedłem
jakieś przeszkolenie z zakresu posługiwania się bronią ale właściwie nikt
tego nie wymaga - ja myślę, że parę informacji z takiego szkolenia się
przydaje (no a zawsze na WKU się można pochwalić;-).
INNE:
Na miejscu są jakieś sklepy więc można się zaopatrzyć w dodatkowe czekoladki
a nawet nieźle funkcjonuje sklep ze sprzętem - dużo fajnych rzeczy...jest
to strefa bezcłowa więc jest taniej niż na lądzie ale w Norge generalnie
nie jest za tanio więc chyba lepiej nie liczyć tam na zakupy... A propos
sprzętu to gdzieś na północy Norwegii, na jednej z przydrożnych górek
zgubiłem kijek teleskopowy - jak ktoś ma ochotę poszukać mogę dokładniej
opisać co, gdzie i jak, hi, hi... Mniej więcej jak wyprawka wyglądała
- patrz fotki, choć nie wszystko co ciekawe tam jest, no bo nie chce się
człowiekowi chodzić non-stop z aparatem na szyi - Temperatura mniej więcej
od +10 st. C do -10st.C - widoczność od idealnej do zerowej, no i kompasy
dziwnie się czasem zachowywały, GPS by się przydał...
Wyjście z Longyearbyen (główna osada) i obejście pobliskiego zbiornika
wodnego zajmuje niezłą chwilkę - ale słońce praktyczne (w sierpniu) nie
zachodzi więc nie ma się gdzie spieszyć...
SPRZĘT:
Mieliśmy palnik Colemana APEX II wygodny na 3 osoby i gotowanie z lodu,
świetnie sie spisuje jak się rozgrzeje,
śpiwory od Pajaka (do - 12/-10C),
namiot: Helsport Femund3 - chyba
odzież: buty Scarpa Eiger, gatki z rowylu, spodnie - P-88, koszulka, polar300,
kurtka z jakimś texem (nie Gore) + drobiazgi
plecaki: 80-90l; raki, czekany (podejściówki); uprzęże, lina i śruby prawie
nie były używane
PROWIANT:
Wzięliśmy ze sobą prowiant na 24-5 dni, muesli (100g = 400 kcal), płatki
(100g = ponad 200 kcal), czekolady (100g = 500 kcal), herbata, kus-kus
(białko), jakieś sosiki no i po litrze (ponad) oleju (100g = 900 kcal);
mieliśmy też mleko w proszku (białko) i zestawy witamin i mikro- makro-elementów.
Polecam muesli Crunchy (Sante) - świetne też na sucho - więc na wypadek
awarii palnika; czekolady - generalnie - gorzkie są bardziej kaloryczne;
herbatkę wzmacnialiśmy lekko po góralsku - alkohol rozgrzewa (przyspiesza
bieg krwi) i dezynfekuje, (przy okazji: polopiryna S - rozrzedza krew,
pół tabletki dziennie wystarcza).
Razem wyszło po jakieś 500g (>2500kcal) suchego prowiantu dziennie
na osobę .
TRASA: wyszliśmy z Longyearbyen i udaliśmy się na Południowy-Wschód, zmieniając
następnie kierunek na Wschodni, później odbiliśmy ku północy i zawróciliśmy
w kierunku osady Longyearbyen. W sumie zatoczyliśmy pętlę "od morza
(Grenlandzkiego) do morza (Barentsa).
Maciej
Chwała.
PS
sorki za "jakość" skanowanych slajdów
|