PTTK AE / relacje 1998 - 2003 / Svalbard, sierpień 1999
PRZYGOTOWANIA
Pomysł wyprawy na Svalbard zrodził się w bliżej nieokreślonych okolicznościach na początku roku 1999.
Po krótkim namyśle (10 - 15 sec) do koncepcji zapalił się kolega z sekcji - Kanicki (szlachecka wersja nazwiska) - mapa na stół - logistyka, wydzwanianie do ewentualnych sponsorów, porównanie własnych zasobów sprzętowych z minimalnymi wypadało ewidentnie na nasza niekorzyść ale nie poddawliśmy się ("My się nie damy!!!")
OPIS WYPRAWY
Wystartowaliśmy jakoś na początku sierpnia, z Polski promem dostaliśmy się do Szwecji, potem autostop do Oslo - odwiedziny znajomych, i stop na Północ, generalnie na stopa w Norwegii nie narzekam, za to (moim zdaniem) dużo gorzej jest w Szwecji.
Spotkaliśmy się w Tromso na lotnisku (najłatwiej o stopa w pojedynkę) chwila gadania, prze-pakowania (tolerują dość duży nadbagaż - Braathens) chwila lotu z niezłymi widoczkami, no i 5 kilosów od lotniska do centrum w zupełnie innym świecie - czuć, że coś się zmieniło przyroda jakaś inna, wiatr też (drzew nie ma), amerykańscy turyści biorą taksówkę - ale my jesteśmy młodzi i zdrowi - no i kasy nie za wiele.
Wogle w drodze na Svalbard (najpierw stop do Tromso, samolot, formalności) nie spałem przez 3,5 doby; odespanie tego zajęło mi 18 godzin (z rzędu). Myślę, że to wszystko przez słońce pozwalające na czytanie książki o 2-giej w nocy (choć nie wiem czy słówko 'noc' jest tu na miejscu?). Potem odprawa u Governora - trzeba było "świecić oczami" za nasze poliski z Allianza, no ale jakoś wybrnęliśmy...
Poza osadą od razu da się zauważyć 100% naturę - przez 3 tygodnie nie widzieliśmy ani jednego człowieka, a w niezłe zdumienie wprawił nas widok odciśniętego w błocie buta.
Panowała tam (nie zawsze ale dość często) niemalże absolutna cisza, z drugiej strony: huk lodowcowych potoków robił wrażenie. Pogodę mięliśmy różną - od idealnej po white-out swego rodzaju - mgła, mżawka i wszystko dookoła takie samo, na dodatek podczas jednego z takich dni(?) spotkała nas dość dziwna sytuacja - wszystkie trzy kompasy pokazywały odmienne kierunki (GPS by się przydał) a mapy mieliśmy w skali 1:200000.
Zależnie od wysokości i odległości od morza wędrowaliśmy w temp +10°C i po kamienistych korytach byłych rzek, wilgotnych dolinach lub kamienistej i niekończącej się morenie lub po lodowcach, raz płaskch i szło się jak po autostradzie lub na maxa poprzecinanych szczelinami bądź potoczkami w temp. -10C +wiatr, najdotkliwsze były większe potoczki które pokonywaliśmy (setkami) albo metodą stepping stones - w odpowiednim miejscu wrzucaliśmy co większe nadające się do dźwignięcia kamole i po nich docieraliśmy na drugi brzeg albo chodziliśmy w tą i z powrotem wyszukując przewężeń które da się przeskoczyć (patrz fotki).
Do Longyearbyen wróciliśmy kilkunastogodzinnym marszem - Kanickiemu było pilno na samolot - jakiś egzamin miał, a ja z Rafałem poczekaliśmy na następny...

Prysznic w jednym z hoteli kosztował jakieś 25NOK więc w sumie raz na 3 tygodnie można odżałować - o stopa później łatwiej
INFORMACJE OGÓLNE:
na Spitzbergen można się dostać samolotem lub łodzią, biwakować można na terenie całego Spitzbergenu, każdą wyprawę należy zgłosić u gubernatora (opis trasy, sprzęt, doświadczenie, ubezpieczenie!). Obowiązkowe jest posiadanie broni palnej (niedźwiedzie) - można ją wypożyczyć na miejscu (350NOK za tydzień + 6NOK kaucji za każdy nabój, 1NOK = 0,45PLZ).
TRANSPORT:
Na Spitsbergen dostaliśmy się w sposób następujący:
odcinek Kraków - Świnoujście: PKP (na legitkę studencką wyszło po jakieś 15-20zł)
Świnoujście - Malmo: prom, (patentem za 100 SEK)
Malmo - Tromso: autostop, (darmocha - postój w Oslo - wizyta u znajomych)
Tromso - Longyearbyen: samolot (jakieś 550zł) - bilet w dwie strony
CZAS:
Byliśmy tam w sierpniu - tam jeszcze lato (ciepło i widno) ale już z lodowców tyle wody nie płynie i krosowanie rzeczek jest łatwiejsze - choć nie wszystkich ;-)
FORMALNOŚCI:
Załatwienie formalności sprowadza się do wypełnienia formularza odnośnie ilości uczestników, danych personalnych, trasy wyprawy, czasu powrotu, doświadczenia i posiadanego sprzętu; należy też przedstawić potwierdzenie wykupienia ubezpieczenia pokrywającego koszty ewentualnej akcji ratunkowe.
Władze respektują też wpłacenie kaucji (ale to jakieś kosmiczne pieniądze).
BROŃ:
Na miejscu można wypożyczyć broń - nie jest to drogie (), w kraju przeszedłem jakieś przeszkolenie z zakresu posługiwania się bronią ale właściwie nikt tego nie wymaga - ja myślę, że parę informacji z takiego szkolenia się przydaje (no a zawsze na WKU się można pochwalić;-).
INNE:
Na miejscu są jakieś sklepy więc można się zaopatrzyć w dodatkowe czekoladki a nawet nieźle funkcjonuje sklep ze sprzętem - dużo fajnych rzeczy...jest to strefa bezcłowa więc jest taniej niż na lądzie ale w Norge generalnie nie jest za tanio więc chyba lepiej nie liczyć tam na zakupy... A propos sprzętu to gdzieś na północy Norwegii, na jednej z przydrożnych górek zgubiłem kijek teleskopowy - jak ktoś ma ochotę poszukać mogę dokładniej opisać co, gdzie i jak, hi, hi... Mniej więcej jak wyprawka wyglądała - patrz fotki, choć nie wszystko co ciekawe tam jest, no bo nie chce się człowiekowi chodzić non-stop z aparatem na szyi - Temperatura mniej więcej od +10 st. C do -10st.C - widoczność od idealnej do zerowej, no i kompasy dziwnie się czasem zachowywały, GPS by się przydał...
Wyjście z Longyearbyen (główna osada) i obejście pobliskiego zbiornika wodnego zajmuje niezłą chwilkę - ale słońce praktyczne (w sierpniu) nie zachodzi więc nie ma się gdzie spieszyć...
SPRZĘT:
Mieliśmy palnik Colemana APEX II wygodny na 3 osoby i gotowanie z lodu, świetnie sie spisuje jak się rozgrzeje,
śpiwory od Pajaka (do - 12/-10C),
namiot: Helsport Femund3 - chyba
odzież: buty Scarpa Eiger, gatki z rowylu, spodnie - P-88, koszulka, polar300, kurtka z jakimś texem (nie Gore) + drobiazgi
plecaki: 80-90l; raki, czekany (podejściówki); uprzęże, lina i śruby prawie nie były używane
PROWIANT:
Wzięliśmy ze sobą prowiant na 24-5 dni, muesli (100g = 400 kcal), płatki (100g = ponad 200 kcal), czekolady (100g = 500 kcal), herbata, kus-kus (białko), jakieś sosiki no i po litrze (ponad) oleju (100g = 900 kcal); mieliśmy też mleko w proszku (białko) i zestawy witamin i mikro- makro-elementów. Polecam muesli Crunchy (Sante) - świetne też na sucho - więc na wypadek awarii palnika; czekolady - generalnie - gorzkie są bardziej kaloryczne; herbatkę wzmacnialiśmy lekko po góralsku - alkohol rozgrzewa (przyspiesza bieg krwi) i dezynfekuje, (przy okazji: polopiryna S - rozrzedza krew, pół tabletki dziennie wystarcza).
Razem wyszło po jakieś 500g (>2500kcal) suchego prowiantu dziennie na osobę .
TRASA: wyszliśmy z Longyearbyen i udaliśmy się na Południowy-Wschód, zmieniając następnie kierunek na Wschodni, później odbiliśmy ku północy i zawróciliśmy w kierunku osady Longyearbyen. W sumie zatoczyliśmy pętlę "od morza (Grenlandzkiego) do morza (Barentsa).

Maciej Chwała.
PS
sorki za "jakość" skanowanych slajdów

 


aktualizacja: 27.03.2006
Koło PTTK nr 7 przy Akademii Ekonomicznej w Krakowie,
Oddział Akademicki w Krakowie