Grossglockner
(3987 m n. p. m.)
listopad 1999
Uczestnicy: Maciek Kania, Jarek Sadowski, Bartek Szeliga, Rafał Sieradzki,
Staszek Wójtowicz
Wyprawa
od samego początku naznaczona była pechem. Pojechaliśmy wypożyczonym gratem,
który zepsuł się już w Chyżnem, a potem jeszcze parę razy. Do tego doszły
kłopoty ze słowackimi celnikami. Straciliśmy sporo czasu i do Heiligenblut,
z którego wychodziliśmy na Glockner dojechaliśmy późną nocą. Maszerowaliśmy
do godziny drugiej nad ranem i noc spędziliśmy już powyżej 2000 m - w
wysokogórskiej sezonowej stajni, na zamarzniętych (na szczęście!) odchodach.
Następnego dnia pogoda była sprzyjająca. Jednak żebro, którym początkowo
mieliśmy zdobywać szczyt okazało się zbyt trudne do przejścia z ciężkimi
plecakami i wybraliśmy inną drogę. Kolejnego dnia, po biwaku na półce
skalnej, postanowiliśmy iść szlakiem letnim, wychodzącym na szeroką przełęcz,
skąd granią wchodzi się już na wierzchołek.
Szlak do przełęczy przechodził jednak przez rozległe, strome pole śnieżne.
Po wejściu na pole i długim marszu w głębokim śniegu poczuliśmy nagle
spore tąpnięcie - no i powoli wycofaliśmy się do najbliższego żebra skalnego.
Nie uśmiechał się nam zjazd z lawiną do samej doliny, zwłaszcza że pole
śnieżne znajdowało się ponad sporej wysokości lodospadem.
Niestety pozostał nam już tylko jeden dzień i nie mogliśmy spróbować kolejnej
drogi na szczyt. Po noclegu na lodowcu rozpoczęliśmy powrót do samochodu
żegnani przez psującą się pogodę.
W drodze powrotnej także nie obeszło się bez przygód na granicach i z
naszym psującym się wrakiem. Ale nie było tak źle. Choć nie zdobyliśmy
szczytu, to pochodziliśmy sobie po szczeliniastym lodowcu, biwakowaliśmy
na grani, na lodowcu i w stajni dla owiec, pochodziliśmy po górach dniem
i nocą... - same przygody w pięknej zimowej scenerii niezmąconej przez
żadne ślady bytności ludzi. A może właśnie z powodu tego pecha będzie
to wyprawa, którą najchętniej będziemy wspominać, z bezpiecznej odległości
biura PTKK AE.
Praktyczne
wskazówki
W lecie Glockner jest górą obleganą. Można na niego wychodzić z miejscowości
Kals (od pd.) i Heiligenblut (od pn. wsch). Leniwi i bogaci mogą dojechać
płatną drogą pod sam Glockner (do schroniska Franz Josef Haus - 2400 m.nmp.).
Droga ta czynna jest tylko w lecie. Wszędzie pełno schronisk, ale drogie,
jak to na zachodzie. Wyjście na Glockner ze schroniska Franza Josefa zajmuje
ok 7- 9 godzin, w zależności od kolejek pod szczytem. Na przełęczy pod
Glocknerem (stąd jeszcze ok. 2 godziny) jest jeszcze jedno schronisko.
Ponieważ idzie się po lodowcu przydatne są raki i czekan. Szlak jest ubezpieczony,
ale na lodowcu przyda się lina.
Już w jesieni wszyscy wynoszą się z Glocknera i okolic. Człowieka można
spotkać dopiero hen na dole, w Heiligenblut. Ale Glockner w zimie do łatwych
gór nie należy.
Bartek
Szeliga |