"Konie
odpoczęły, no to wio, czyli dama na wszystko, wszystko na damę a walet
może żądać."
W odpowiedzi na zeszłotygodniowy wyjazd "Baba z wozu, koniom lżej"
Ostatni weekend lutego należał do amazonek z PTTK i dwóch niewolników,
których używałyśmy na zmianę do przecierania szlaku.
Nasza przygoda zaczęła się o 6 rano na dworcu PKS w Krakowie, skąd udaliśmy
się do Żywca, by poznać historię miasta i nie tylko... browaru :) A propos,
czy wiecie że wasz złocisty trunek składa się w 90% z wody?:)
Następnie skierowaliśmy nasze kroki w drugą część miasta, gdzie nieoczekiwanie,
podczas posiłku pod zamkiem spotkaliśmy grupę z English Tracku, z którą
stoczyliśmy rycerski bój na śnieżki. Po nierozstrzygniętej bitwie pojechaliśmy
pociągiem do Wilkowic, skąd już na własnych nogach szybkim, wolnym krokiem
zbliżaliśmy się do Chatki Studenckiej pod Rogaczem. W schronisku na zmianę
po sześciu kucharzy robiliśmy kolację, która nawiasem mówiąc była pyszna!!!
Tylko ze zmywaniem było już gorzej...
Potem nadszedł czas na śpiewogranie. Po nadwyrężeniu strun głosowych i
uszu współtowarzyszy niedoli (czy wiecie, że jedną piosenkę można śpiewać
na pięć głosów?:)) skorzystaliśmy z uroków zimy (czytaj - biały puch sięgający
do pasa albo i wyżej) i rozpoczęliśmy harce na śniegu, w czasie których
50% naszych mężczyzn zgubiło okulary - domyślcie się jak to mogło się
stać:) Oczywiście od razu rozpoczęliśmy akcję poszukiwawczą. Przeorawszy
cały stok dowiedzieliśmy się, że okulary niczym niewzruszone spokojnie
leżały w innym miejscu. Szczęśliwe zakończenie umocniło naszego ducha,
wiec zdecydowaliśmy się przejść szybki kurs latania. Niestety wszyscy
oblali lądując twarzą w śniegu. Nie pozostało nam nic innego jak pójść
z powrotem pośpiewać.
To niewiarygodne, ale następnego, to znaczy tego samego dnia, wstaliśmy
o 7 rano by przed 9 móc znów ruszyć w trasę. Jako pierwszą udało nam się
odkopać Magurkę Wilkowicką, skąd niebieskim szlakiem brnęliśmy w stronę
Gaików. Ponieważ wciąż nam było mało, mijając Groniczki udaliśmy się do
schroniska na Hrobaczej Łące, gdzie przed nami nikt chyba dawno nie gościł,
bo szlak był, ale tylko widoczny na drzewach. W schronisku pierwsze co
rzuciło nam się w oczy to piec, na którym na zmianę to suszyliśmy, to
paliliśmy nasze przemoczone ubrania. Po odtajaniu przyszedł czas na powrót
do cywilizacji zatem czarnym szlakiem zeszliśmy do Lipnika, a tam wymusiliśmy
na kierowcy autobusu, aby się zatrzymał i zabrał nas do Bielska Białej.
Tu już po 20-tu minutach wszyscy byliśmy zapakowani w PKS zmierzający
do Krakowa.
Słowem:
CI KTÓRZY MOGLI JECHAC A NIE POJECHALI, NIECH ŻAŁUJĄ!!!!!!!!!!!
Wiki
i Ewel
|