PTTK AE / relacje 2004 - 2005 / jednodniowy wypad w Tatry - Wołowiec

Początkowo miał to być wypad na Granaty, ale po tym jak wysiedliśmy z autokaru w Zakopanym podjęliśmy decyzję (pomysł Oli - bardzo słuszny z resztą), że skierujemy się w Tatry Zachodnie - na Starobociański lub Wołowiec. Wygrała opcja druga, ponieważ na Starobociański brakłoby nam czasu, dlatego że wycieczka była z zamysłu jednodniowa.
Po krótkiej podróży i opłaceniu haraczu Pani Busikarce byliśmy w Chochołowskiej i początkowo asfaltem a później kamienistą drogą podążaliśmy do schroniska. Po drodze to mijaliśmy się, to znowu nas wyprzedzała tandetna imitacja ciuchci z wagonami, którą to ciuchcią był po prostu traktor po face liftingu rodem z PKP... Strasznie kopcił zresztą, a tu przecież Tatrzański Park Narodowy, dziewicza przyroda i te sprawy...
No nic, wyprzedzając stada turystów około 11:30 dotarliśmy do schroniska na Chochołowskiej (nareszcie śniadanie!). Po krótkim popasie i małej kawce, którą podała Pani Ola mogliśmy ruszyć dalej. Początkowo lasem, potem miedzy kosówką i halami (piętra roślinności w Tatrach każdy wie!) dotarliśmy na przełęcz tuz przed szczytem, po słowackiej stronie widać było sterczące i obstrzępione granie Rohaczy oraz Tri Kopy, po stronie polskiej jesienno-kolorowe "górki" okalające Dolinę Chochołowską, czerwone wierchy i Giewont, a w dali Świnicę. Po kilkunastu minutach byliśmy na szczycie, a stamtąd, wiadomo, lepszy widok, bo to w końcu szczyt a nie przełęcz! Na szczycie było centrum telefonicznie - wszyscy złapali za komórki, wiadomo, dobry zasięg! Trzasnęliśmy kilka fotek, zjedliśmy chyba ze dwie czekolady i wypiliśmy, i tu się zdziwicie, termos zwykłej herbaty (naprawdę). Powrót odbywał się inną drogą, podążaliśmy grzbietem przez szczyt Rakoń aż do Grzesia. Ponieważ Maciek i Ola oraz zupełnie przypadkowo spotkane dziewczyny chcieli mieć zdjęcie "na Grzesiu", więc Grześ Brzoza był przez pewien czas ławką... Trochę skomplikowane, ale tak to było! Z Grzesia prawie zbiegliśmy i zostawiając schronisko po prawej ruszyliśmy w dół doliny do przystanku busików. W centrum Zakopanego byliśmy tuż po 19, więc musieliśmy poczekać prawie godzinę na "Szwagropola". Do Krakowa wróciliśmy około 22.
Jeszcze jedno - jeśli ktoś szukał odpowiedzi na pytanie: "po co kobieta w górach?" to odpowiedz znajdziecie na ostatnim zdjęciu naszego fotoreportażu ;-)

Maciek, Grzesiek i pani Ola


aktualizacja: 26.03.2006
Koło PTTK nr 7 przy Akademii Ekonomicznej w Krakowie,
Oddział Akademicki w Krakowie