PTTK AE / relacje 2004 - 2005 / Alpy Rodnanskie, 27 grudnia 2004 - 3 stycznia 2005 

"Mamo, tato... jade do Rumunii." Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, ze dzien wczesniej wrocilem do domu po prawie polrocznej nieobecnosci :) Ale nie prostestowali jakos strasznie...

Po nocy spedzonej u Vasyla, ktory ugoscil nas w najlepszej izbie swojej hawiry, po uprzednim usunieciu z niej calej rodziny, wyruszylismy pod gorke, majac za cel najwyzszy szczyt pasma, Pietrosul (2305m). Poczatkowo podarzalismy za niebieskimi znakami, ktore jednak malowane byl w sposob dosc przypadkowy, wiec po chwili "wybralismy" wlasna droge. Po dwoch godzinach przebijania sie przez kosowke i kopny snieg zaczelismy podejscie stromawym I chyba nawet odrobinke lawiniastym sboczem. Widocznosc byla bardzo ograniczona, wiec nie bardzo wiedzielismy gdzie nas ow podejscie doprowadzi. Po jakims czasie chmury sie podniosly I zobaczylismy, ze znajdujemy sie pomiedzy dwoma skalistymi graniami. No tak - w koncu to Alpy ;) Pogoda przestala nam dopisywac, robil sie pozno, wiec zapadla decyzja o biwaku. Udalo sie znalezc dosc plaskie miejsce na rozbicie dwoch namiotow, po czym zapakowalismy sie do spioworow I zaczelismy topienie wody na jedzenie. Male plastykowe pudelko, zwane odtad GPSem wskazywalo w jakis magiczny sposob wysokosc - 2154m. Noc bylo malo przyjemna - troche wialo, o czym najlepiej przekonali sie Basia i Rafal, ktorych namiot zostal powierzchniowo zredukowany o polowe. Kiedy rano wysciubilem glowe z namiotu, cofnelo mnie odrobinke - strome zbocze, jakies 2 metry przed wejsciem do namiotu. Widok byl jednak niesamowity, pogoda sie poprawiala. Po zapakowaniu betow, przetrawersowalismy nasza gran aby dostac sie na przelecz w glownej grani Alp Rodnanskich. Na szczyt dostalismy sie bez wiekszych problemow, choc pokryt lodem I sniegiem skaly nie wygladaly zbyt zachecajaco na pierwszy rzut oka. Po krotkim odpoczynku i sesji fotograficznej zaczelismy zejscie. Po przesliznieciu sie przez Mt Buchanescu, drugi co do wysokosci szczyt w okolicy, skad roztaczala sie jeszcze piekniejsza panorama niz z Pietrosula, a dookola widac bylo moze chmur unoszace sie ponad grzbietami kolejnych pasm Karpatow, znalezlismy przytulna dolinke na kolejny nocleg. Teraz juz nie wialo, choc tempaeratura siegala -15ºC. Kolejny dzien byl krotki, choc pelen "nowych"doswiadczen. Aby dostac sie do schroniska, w ktorym planowalismy spedzic Sylwestra, musielismy zejsc na dol "zlebikiem". Zlebik mial to do siebie, ze byl dosc lawiniasty i tutaj musze przyznac udenerwowalem sie co nie miara. Schodzac jako ostatni, stawiajac kolejny krok asekurowalem sie czekanem, probojac jednoczesnie tak rozkladac ciezar, aby jak najmniej obciazac pokrywe. Na dole bylem ponad pol godziny po Basi, ktora schodzila bezposrednio po mnie :) "Nigdy wiecej" powiedzialem ;) Sylwestra "swietowalismy" w schronisku (Jasiu, Ichtvan i Laura, nasi gospodarze, spali,  Basia i ja asystowalismy Rafalowi, ktory szykowal sie do powrotu do domu. Nastepnego dnia weszlismy na Alba Pietra (2154m), a po zrobieniu kolejnej grani dotarlismy znowu do glownej grani gor. A stamtad oczywiscie musielismy zejsc na dol... niemalze tym samym zlebem, na ktorym dnia popredniego przezywalem takie katusze. Nastepnego dnia zeszlismy do Borsy, skad stopem dotarlismy do Suczawy, pokonujac ponad 200km. Tam okazalo sie jednak, ze naszego autobusu nie ma, bo "Merry Christmas" na Ukrainie, wiec taksowka dostalismy sie na granice, przez ktora przewizl nas Ukraniniec (zawiozl nas do Czerniowcow). Stamtad, po nocy spedzonej na poczekalni, z czekanem pod pacha, pojechalismy do Lwowa, potem Medyka, Przemysl, wreszcie Krakow. Po drodze do przedzialu wchodzi Hiszpan z Polakiem, ktory w swoim jezyku wyglasza komentarz dotyczacy "zapachu przygody" ktory zdominowal przedzialowa atmosfere. Po chwili Jasiu zwraca sie do niego -  po hiszpansku :p
Sklad: Basia Kielt, Rafal Sieradzki, Jas Lenczowski, ja
Trasa: szczegolow niestety nie pamietam. Zdecydowanie taniej jest przez Ukraine, choc jest sie tam uzaleznionym od humorzastych celnikow i policjantow, ktorzy maja dziwny nawyk ciaglego wyciagania lapy po "dotacje."

Pozdrawiam,
pt


aktualizacja: 26.03.2006
Koło PTTK nr 7 przy Akademii Ekonomicznej w Krakowie,
Oddział Akademicki w Krakowie