Po miesiącach nicnierobienia wpadłem na idiotyczny pomysł
(jak zwykle) i pojechałem w GÓRY. „Szaleństwo!!!” pomyślicie
„w góry? I to jeszcze w długi łikend! A gdzie czas na grillowanie???”
zapytacie. Ale coż - tak sobie właśnie ubzdurałem.
Basia pojechała łoić Zamarła z chłopakami z KKA, próby sms’owego
zebrania ‘ekipy’ się nie udawaly wiec pojechałem sam (gdybym
zaczal nieco wczesniej niż o 22.00 dnia poprzedniego, to może by cos z
tego wyszlo).Spakowałem się tym razem przed pójściem spać, żeby nie znaleźć
potem w plecaku jakichś pierdol typu uprząż, tak jak ostatnim razem ;)
Zabralem za to statyw – „Jade robic zdjęcia. Będę pykał fotki
i się opalał. Żadnej ekstremy.” pomyślałem pakujac do plecaka raki,
czekan i kask ;) Plan był zeby… nie było planu. Chciałem wreszcie
wleźć na jakąś góre, tyle tylko. W takich sytuacjach są zawsze 2 cele:
Kościelec oraz Świnica. Dużo zależało od warunkow.A warunki prawie letnie…
Na stokach o południowej wystawie śniegu brak z wyjątkiem paru miejsc
tylko. Wszedlem na gran na Przel. Liliowe, a tam… bydle jakies idzie.
„Pies” pomyślałem. „Trzy psy… duze jakies.”
Zdjąłem okulary słoneczne i założyłem normalne. „Eeeeeee. To tylko
kozice, nie pies żaden.” A już się wystraszyłem. W pewnym momencie
razem z kolesiem przede mną udało nam się zapędzić ów kozice w kozi róg,
tak, ze miałem je na 7-10 metrów od siebie. Nie były specjalnie przejęte
nasza obecnością.Wlazłem na Świnicę, potem zlazłem na Zawrat. Na Zawracie
jak na Zawracie – ludzi jak mrówków, szkoda gadać. Jeżeli Ci ludzie,
którzy pospadali spod Rysow albo ze Szpiglasowej w ten weekend mieli na
sobie (i w głowach) to, co ci wszyscy „turyści” dookoła, to
mamy doskonałe przykłady naturalnej selekcji osobników słabiej przystosowanych.
Tutaj decyzja – Kościotrup czy dalej Orla?Próbuje Orlą – Mały
Kozi Wierch, zejście na Zmarzla Przel. Tutaj wszystko zmarznięte…
Dużo śniegu, łańcuchy zamarznięte – malo przyjemnie. Zakladam raki,
czekan w ręce, wchodzę w śnieg, do przejscia (zajescia) jakieś 5-7 metrów
i wtedy dziwna myśl się pojawia „trzeba wracac” „???”
No i się wrocilem. Nie wiem skąd to się wzięło, ale po powrocie na Zawrat
czułem, sięjuz „odrobinke” zmęczony – nicnierobienie
nie robi dobrze na kondycje. Siedzę na górze jakieś pól godziny, rozmawiam
z ludźmi dookoła, delektuje się widokami, zjadam reszte ciasta od mamusi
;) Zaczynam zejście. Powoli balansuje i ostrożnie stawiam kroki, aby nie
zrzucic zadnego kamyka na idących pode mna. Po wyjsciu w głębszy
śnieg zaczynam się rozpędzać, biegne na dol, a po wyprzedzeniu maruderow
zaczynam zjazd na tylku do samego dolu. Jest git. Potem już bez rakow
do Czarnego Gąsienicowego. Tam przepieknie prezentuje się Koscielec, z
którego wlasnie ktos zjezdza sobie na nartach!!! Ja już nie mam sily i
czasu na wejście na góre. Schodze do Murowańca, po drodze zaczepiajac
pare Australijczykow ze strasznie smiesznymi akcentami J
Dziwia się ze wracam z gory sam, bez towarzystwa. „To niebezpieczne”
mowia „A w towarzystwie to bardziej bezpieczne?”Wybieram droge
do Kuźnic przez Boczan, żeby jak najdłużej cieszyc się zachodzącym słońcem.
Jest pieknie, bardzo cieple kolory dookoła. Daleko, daleko, za chumrami
widac Babia.Wracam do Krakowa jak zwykle przesypiając cala droge. Dlugi
to był dzien – 23godzinny.
P. T.
|